top of page

POLITYKA JEDNEGO DZIECKA W CHINACH

  • Zdjęcie autora: Aleksandra Olbryt
    Aleksandra Olbryt
  • 23 kwi 2020
  • 9 minut(y) czytania

Hej Kochani!


Dzisiaj chcę podzielić się z Wami pracą, którą napisałam w ramach zajęć z przedmiotu "Antropologia społeczna". Będzie trochę więcej czytania niż do tej pory - ale obiecuję, że warto dobrnąć do samego końca :)




Polityka jednego dziecka w rodzinie (zhui sheng yige haizi) została wprowadzona w Chińskiej Republice Ludowej latem 1979 roku na fali tzw. „reform Deng Xiaopinga”. Głównym założeniem i celem wspomnianych przemian, które rozpoczęły się w Chinach pod koniec lat 70., było pobudzenie rozwoju gospodarczego, ekonomicznego i społecznego kraju. Po śmierci dotychczasowego przywódcy Mao Zedonga w 1976 roku postanowiono uporządkować wiele kwestii i wdrażać pomysły, które stały w wyraźnej opozycji do dotychczasowej polityki władz. Jednym z bardziej istotnych pól, na którym należało „posprzątać”, była rosnąca w zatrważającym tempie populacja Chin. Mao nie upatrywał żadnego zagrożenia w fakcie, iż na jedną kobietę przypadało średnio aż sześcioro dzieci – przeciwnie, uważał to za pożądane zjawisko.

Idea polityki jednego dziecka opierała się więc na przekonaniu, że należy naprawić jeden z wielu błędów Mao Zedonga, polegający na zbagatelizowaniu problemu przeludnienia w kraju. Mao nie dopuścił do głosu znanego demografa, profesora Ma Yinchu, który już pod koniec lat 50. przekonywał, że w Chinach istnieje realne zagrożenie w postaci bomby demograficznej. W końcówce lat 70. liczba mieszkańców zbliżała się do miliarda – wtedy postanowiono działać, jak się później okazało, w sposób wyjątkowo drastyczny i radykalny. Przy wykorzystaniu potężnego aparatu administracji państwowej, a przede wszystkim zaangażowaniu podstawowych jednostek administracyjnych na najniższym szczeblu (danwei) zadecydowano o powzięciu kroków mających nie dopuścić do powtórzenia, a raczej pogłębiania się sytuacji z początków lat 70., kiedy wskaźnik urodzeń był zatrważająco wysoki (wspomniane wyżej 6 urodzeń przypadających na jedną kobietę). Danwei wyposażono więc w szeroki zakres uprawnień, włącznie z możliwością sprawdzania cykli miesięcznych u kobiet. Nie mogę nie zauważyć, że dostrzegam tu wyraźną analogię nie tylko między opisywaną procedurą a przerażająco realistycznym serialem „Opowieść podręcznej”, ale także obecną sytuacją w wielu krajach na świecie, które deklarują swój demokratyczny i nowoczesny charakter – tymczasem ciało i życie kobiety stanowią tam kartę przetargową w rękach polityków i „publiczną własność” wszystkich, którzy samozwańczo przyznają sobie prawo, by w tych kwestiach decydować za same zainteresowane.



Przy realizowaniu pomysłu polityki jednego dziecka w rodzinie nie ograniczono się bynajmniej jedynie do jej propagowania. Nie zabrakło działań drastycznych i niezwykle kontrowersyjnych, wręcz nieakceptowalnych z perspektywy zachodniej demokracji – na porządku dziennym były przymusowe sterylizacje, nakazywane masowo aborcje, wymuszane poronienia… Akty te nie tylko miały charakter opresyjny, szczególnie wobec niedoszłych matek, i przyczyniały się do osobistych tragedii, ale także uderzyły mocno w głęboko zakorzenioną, szczególnie wśród chińskich chłopów, mentalność, opierającą się na przekonaniu, że „im więcej dzieci, tym więcej szczęścia” (duozi duofu). Z punktu widzenia zimno kalkulujących pragmatyków plan ograniczenia urodzeń udało się szybko i sprawnie zrealizować, a więc odnotowano sukces. Inaczej sprawy wyglądały z perspektywy jednostek, szczególnie kobiet, które nie mogły doczekać się męskiego potomka. Nowa polityka zderzyła się z odwieczną chińską tradycją, która głosi, że prawdziwym potomkiem i kontynuatorem rodu może być jedynie noworodek płci męskiej. Już na jednej z pierwszych stron powieści „Obfite piersi, pełne biodra” („Feng ru fei tun”) autorstwa chińskiego noblisty Guan Moye, występującego pod pseudonimem Mo Yan (ten, który nie mówi), jesteśmy świadkami sceny porodu młodej kobiety. Jej teściowa, zasadnicza kobieta skupiająca w sobie całą władzę w rodzinie, wypowiada jedno bardzo wymowne zdanie: „Moja dobra synowo (…), wysil się troszeczkę tym razem! Jeśli znów będzie córka, ja cię już nie obronię…”. Akcja wspomnianej powieści zaczyna się na początku XX wieku, a więc prawie osiemdziesiąt lat przed wprowadzeniem polityki jednego dziecka. Sugeruje to zatem, że przekonanie o wyższości męskich potomków nad żeńskimi oraz ogromna presja społeczeństwa, której doświadczały ciężarne kobiety, niemające przecież absolutnie żadnego wpływu na płeć noszonego pod sercem dziecka, to żadne nihil novi, a raczej stały, odwieczny element krajobrazu społecznego i ideologicznego Chin. W wyniku surowego i drastycznego podejścia do wprowadzonej polityki jednego dziecka, noworodki płci żeńskiej znajdowane w rzekach, stawach i studniach czy też zrzucane w przepaść ze skał stanowiły szokująco powszechne zjawisko. Często opisywano te makabryczne historie w prasie zachodniej, a wspomniany już wyżej Mo Yan, który zadecydował o pozostaniu w Chińskiej Republice Ludowej i raczej nie można nazwać go mianem dysydenta, poświęcił polityce jednego dziecka jedną ze swoich powieści „Żaby” – podjęcie przez niego tego tematu, na którego wyczerpanie przeznaczył całą książkę, stanowi dowód na istnienie głębokiej społecznej traumy i zbiorowego poczucia winy, świadomości krzywdy, jakiej doznały kobiety i całe rodziny w wyniku realizacji kontrowersyjnej polityki.





W toku wdrażania surowej polityki jednego dziecka zrobiono wyłącznie dwa wyjątki. Od samego początku nie objęto nią 55 mniejszości narodowych zamieszkujących Chiny (ponieważ rząd chiński już miał z nimi problemy i chciał uniknąć kolejnych). Za to na początku lat 80. rodzinom chłopskim zaczęto pozwalać na posiadanie drugiego dziecka w przypadku, gdy pierwsza urodziła się dziewczynka – była to odpowiedź na udokumentowane tragedie, o których głośno było w Chinach i poza ich granicami. Później polityka jednego dziecka uległa jeszcze większej liberalizacji – ale, jak można się domyślić, tylko dla uprzywilejowanych. Najbogatsi obywatele Chin uciekali się do różnych sposobów, które pozwalały im na posiadanie większej liczby dzieci – albo po prostu je dokupowali, albo – co było częstszą praktyką – wysyłali swoje żony, a czasem także konkubiny i nałożnice, do Hong Kongu lub gdziekolwiek indziej za granicę, by tam w spokoju urodziły. Był to kolejny aspekt, w jakim różnica pomiędzy bogatymi a biednymi jeszcze bardziej się uwidoczniła, a wynikająca z tego kontrastu niesprawiedliwość aż kłuła w oczy.


Dramatycznie obniżona liczba urodzin – prawie do jednego na kobietę – doprowadziła równolegle do powstania nowego fenomenu „małych cesarzy”. Pod tą nazwą kryje się obraz niesamodzielnych, wypieszczonych jedynaków, egocentrycznych i niezdolnych do empatii czy współdziałania w grupie hedonistów. Dziś mają oni spore problemy ze znalezieniem partnerek – wychowani pod kloszem, nieznający pojęcia kompromisu, nieradzący sobie z rzeczywistością.




Zachwianiu uległy też proporcje pomiędzy płciami – według oficjalnych danych dzisiaj na 100 kobiet przypada około 120 mężczyzn. Ta dysproporcja z kolei stała się przyczyną powstania gangsterskiego procederu porywania kandydatek na żony, który, choć to przerażające, trwa do dzisiaj. Profesor Bogdan Góralczyk w swojej książce „Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje” wskazuje film wyreżyserowany przez Li Yanga „Ślepa góra” („Qin shan”) jako obraz warty obejrzenia ze względu na przejmujący, bliski realiom charakter oraz nośność i wagę poruszanego tematu. Podążając za rekomendacją, zdecydowałam się na obejrzenie tej produkcji. Miała ona premierę w 2007 roku, a więc całkiem niedawno. Przedstawiona w niej historia jest wyjątkowo przygnębiająca i szokująca. Przez cały seans z rosnącą frustracją i żalem obserwujemy losy młodej studentki, która została złapana w pułapkę, a ponieważ zdanie młodej kobiety nie ma na chińskiej prowincji żadnego znaczenia, jej wysiłki związane z licznymi próbami ucieczki spełzają na niczym – wszyscy wokół uważają, że powinna pogodzić się ze swoją sytuacją i zaakceptować fakt, że nieznany jej mężczyzna, uprzednio odurzając ją i porywając, nazywa ją swoją żoną i żąda, by urodziła mu dziecko. Historia, która brzmi jak fabuła klasycznego thrillera, jest niestety oparta na faktach i stanowi smutne pokłosie prowadzonej przez długie lata polityki jednego dziecka, której skutki próbuje się do dziś odwrócić. Również w sposób niehumanitarny i godzący w kobiety.

Po trzydziestu latach obowiązywania polityki jednego dziecka chiński rząd z niepokojem odnotował problem starzenia się społeczeństwa, do którego częściowo doprowadziła właśnie zhui sheng yige haizi. Formalnie w listopadzie 2015 roku władze Chińskiej Republiki Ludowej oficjalnie odeszły od „polityki jednego dziecka w rodzinie”, w jej miejsce wprowadzając „politykę dwojga dzieci”. Po zakończeniu czterodniowego plenum Komitetu Centralnego rządzącej Komunistycznej Partii Chin wydano następujący komunikat: „Chiny całkowicie wprowadzą przepisy zezwalające każdej parze na posiadanie dwojga dzieci w odpowiedzi na starzenie się społeczeństwa”. Warto przy tym zauważyć, że już dwa lata wcześniej, w 2013 roku, pojawiły się przepisy pozwalające na posiadanie więcej niż jednego dziecka wszystkim małżeństwom (również tym mieszkającym w miastach), w których chociaż jedno z małżonków jest jedynakiem.


Jak na te zmiany zareagowało chińskie społeczeństwo? Jakie odbicie owa reakcja znalazła w statystykach demograficznych?


Otóż okazuje się, że ze między innymi względu na wysokość kosztów utrzymania dziecka, określone zmiany w mentalności i bezapelacyjnie również w wyniku przyzwyczajenia się do wygody wynikającej z „bezdzietności”, ewentualnie funkcjonowania w ramach modelu 2+1, młodych Chińczyków wcale nie jest łatwo namówić do urodzenia i wychowywania gromadki małych obywateli. W 2016 roku w Chinach urodziło się prawie 18,5 mln dzieci, co chińscy i zagraniczni demografowie tłumaczą w stosunkowo prozaiczny sposób – wszystkie małżeństwa, które wcześniej pragnęły mieć dwoje dzieci i z pełną świadomością mogły sobie na to pozwolić, wyczekiwały cierpliwie momentu, kiedy stanie się to legalne (co nastąpiło, jak już wspomniałam, pod koniec roku 2015). Od 2017 roku ilość urodzeń zaczęła jednak spadać (odnotowano wtedy 17,2 mln nowych urodzeń – czyli aż o 1,3 mln mniej niż w roku poprzednim, chociaż prognozy mówiły o 20 milionach). Z moich obserwacji i licznych rozmów z chińskimi znajomymi wynika, iż jest to spowodowane kilkoma czynnikami, spośród których ten ekonomiczny odgrywa obecnie najistotniejszą rolę. Chińczycy, hołdując powszechnie „kulturze zachowania twarzy” (nie można przecież źle wypaść w oczach rodziny, sąsiadów, współpracowników), nie są w stanie zdecydować się na dziecko bez uprzedniego upewnienia się, że będzie ich stać na zapewnienie potomkowi wysokiego standardu życia – od markowych ubrań i smartfonów przez całe mnóstwo zajęć dodatkowych i atrakcji aż po edukację, która od etapu przedszkolnego słono kosztuje. Młodzi Chińczycy funkcjonują w przeświadczeniu, że jeżeli nie będzie ich stać na przykład na najlepszy uniwersytet dla swojej pociechy (oczywiście im bardziej prestiżowy, tym lepiej), to w ogóle nie powinni decydować się na posiadanie dziecka. Odwlekają więc tę decyzję przez długie lata. W kwestii drugiego dziecka scenariusz wygląda podobnie – co z tego, że od 2015 roku małżeństwa są wręcz zachęcane do jego posiadania, skoro zdecydowana większość z nich wydała już fortunę na pierwsze dziecko i nie czuje się gotowa na kolejne.

Następnym powodem, dla którego, jak podejrzewam, w Chinach mamy do czynienia z niżem demograficznym, jest zawieranie małżeństw w późnym wieku. Przed ślubem pan młody jest zobowiązany do zakupu mieszkania (nieruchomości są w Chinach bardzo drogie), co zazwyczaj czyni przy wykorzystaniu oszczędności rodziców, dobierając do nich spory kredyt. Można się więc domyślić, że młodzi Chińczycy pobierają się mając 30 lub więcej lat – wcześniej po prostu nie mogą sobie na ten krok pozwolić. Następstwem późnego zawierania małżeństw jest oczywiście późniejsze posiadanie potomstwa i brak fizycznej możliwości powołania na świat gromadki dzieci – kolokwialnie rzecz ujmując, potencjalnym rodzicom najpierw brakuje pieniędzy, a później czasu.

Do wymienionych wyżej powodów można dopisać głęboko zakodowaną w świadomości chińskiego społeczeństwa traumę związaną z prowadzoną przez lata polityką jednego dziecka. Sama dobrze pamiętam wizytę w chińskim szpitalu ok. 2015 roku, gdzie na ścianach, oprócz plakatów zachęcających do przeróżnych badań, wisiały ulotki informujące, że w dowolnej chwili każda kobieta może się tam poddać bezpiecznej aborcji. Trudno się dziwić, że bombardowane zewsząd takim przekazem, a także przesiąknięte traumą wypływającą z historii swoich matek i babć kobiety unikają macierzyństwa lub decydują się na „wymagane minimum” w postaci jednego dziecka. W szpitalach państwowych, szczególnie w biedniejszych prowincjach i mniejszych miastach, obowiązuje zakaz informowania rodziców o płci dziecka – zanim wprowadzono ów przepis, ciężarne kobiety dowiadując się o tym, że spodziewają się córki, natychmiast żądały aborcji.


W tej chwili chiński rząd robi wszystko, by poprawić wskaźnik dzietności. Według doniesień agencji Bloomberg kierownictwo w Pekinie jest poważnie zaniepokojone niżem demograficznym, który przyniósł czarne chmury w postaci perspektyw braku siły roboczej. Informacje zwiastujące zmiany płyną z biura najwyższego prokuratora ludowego – można je wyczytać z braku ujęcia programu planowania rodziny w projekcie kodeksu cywilnego, który ma zostać poddany dyskusji podczas obrad malowanego parlamentu wiosną 2020 roku. Demografowie ostrzegają, że tendencja spadkowa w dzietności Chińczyków będzie przyczyniała się w najbliższych dekadach do pogorszenia sytuacji gospodarczo-ekonomicznej Państwa Środka. Społeczeństwo Chin, już w tej chwili noszące znamiona społeczeństwa starzejącego się, będzie stanowiło dla rządzących państwem nowy balast i wyzwanie – zrodzą się nieznane dotąd kłopoty ze służbą zdrowia, opieką nad osobami starszymi czy finansowaniem emerytur.


Nic dziwnego, że obecnie władza drży o zdrowie i życie swoich obywateli. W pierwszych dniach sierpnia 2019 roku w Chinach wybuchł wielki skandal wokół dwóch chińskich koncernów farmaceutycznych: Changsheng Biotechnology i Wuhan Institute of Biological Products. Okazało się, że sprzedawały one potencjalnie ryzykowne szczepionki, które nie odpowiadały normom medycznym. Wymowny zdaje się być fakt, że w tej sytuacji partia komunistyczna nie próbowała zamieść sprawy pod dywan, przeciwnie – zaniepokojona o zdrowie swoich najmłodszych obywateli (znaczna większość szczepionek miała oczywiście trafić do dzieci) dała zielone światło mediom, by te mogły otwarcie pisać i mówić o skandalu. Wszczęto także oficjalne dochodzenie w tej sprawie. Jest to wyraźny dowód, że partii komunistycznej zależy dziś jak nigdy przedtem na dzieciach – w końcu to one są przyszłością, która ma zagwarantować Chinom nieustający wzrost gospodarczy i pozycję hegemona w świecie.


Jak Chiny poradzą sobie z wciąż spadającym wskaźnikiem urodzeń? Wielu młodych Chińczyków uważa, że dobrym wyjściem byłoby zapewnienie wsparcia finansowego rodzicom, którzy zdecydują się na pierwsze, a tym bardziej – na kolejne dziecko. Musiałby to być odpowiednik polskiego 500+, z tym, że kilka- lub kilkunastokrotnie wyższy, biorąc pod uwagę filozofię życiową i koszty utrzymania dziecka w Chinach. Na razie mówi się, że chwilowym remedium na słabnące pokłady siły roboczej ma być podwyższenie wieku emerytalnego – ale to w żaden sposób nie rozwiąże istoty problemu dzietności. Trudno przewidzieć, jakie kroki podejmie partia komunistyczna, zniecierpliwiona i sfrustrowana oporną postawą obywateli wobec prokreacji. Niewykluczone, że użyte zostaną dokładnie te same środki przymusu, co w trakcie implementacji polityki jednego dziecka – tylko tym razem z założeniem osiągnięcia odwrotnych skutków. Przy rozwijającej się w zawrotnym tempie technologii i wdrażanym obecnie systemie kontroli obywatelskiej (opierającym się na punktowej ocenie każdego obywatela), program ewentualnych represji wobec mieszkańców Chin mających inną wizję swojej przyszłości niż tę podyktowaną przez władzę, może się okazać znacznie łatwiejszy do zrealizowania. Być może brzmi to jak opis jednego z odcinków futurystycznego serialu „Black mirror”, ale niełatwa chińska rzeczywistość stanowi potencjalnie dobry grunt pod miejsce akcji dla fabuły, która Zachodowi wydawałaby się niezrozumiała i niewyobrażalna.


Pracę napisałam głównie w oparciu o książkę profesora Bogdana Góralczyka „Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje”, Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 2018; oraz własne spostrzeżenia i informacje.

Pozostałe źródła, z których skorzystałam:


1. Bloomberg, “What happened to China’s baby bump?”, https://www.bloomberg.com/news/articles/2018-02-13/what-happened-to-china-s-baby-bump

2. Chiny, to lubię! (chinytolubie.pl)

3. Gazeta Wyborcza/Rynek Zdrowia, „Chiny: rozszerza się skandal wokół wadliwych szczepionek”, http://www.rynekzdrowia.pl/Serwis-Szczepienia/Chiny-rozszerza-sie-skandal-wokol-wadliwych-szczepionek,186367,1018.html

4. Medium/Shanghaiist, “China’s birth rate actually dropped in 2017, despite end of one-child policy”, https://medium.com/shanghaiist/chinas-birth-rate-actually-dropped-in-2017-despite-end-of-one-child-policy-edac5cbd0d8e

5. Newsweek, “Chiny kończą z polityką jednego dziecka”, https://www.newsweek.pl/swiat/polityka-jednego-dziecka-w-chinach-zakonczona/n2qkh4e

6. Polityka, „Ile dzieci mogą mieć Chińczycy? Tyle, ile zechce władza”, https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1762260,1,ile-dzieci-moga-miec-chinczycy-tyle-ile-zechce-wladza.read

7. Shanghaiist, “’Thanks but no thanks!’ 43 percent of Chinese couples not interested in having costly second kid”, http://shanghaiist.com/2015/10/30/second_child_no_thanks/


 
 
 

Comments


Post: Blog2_Post

Subscribe Form

Thanks for submitting!

©2020 by miedzy-slowami. Stworzone przy pomocy Wix.com

bottom of page