NIE KRĘPUJ SIĘ! – czyli jak na co dzień zachowują się Chińczycy
- Aleksandra Olbryt
- 21 kwi 2020
- 7 minut(y) czytania
Dzisiejszy wpis powstał przy konsultacji z Olgierdem Uziembło, sinologiem i antropologiem kultury. Pan Olgierd jest lektorem języka chińskiego w Szkole Języków Wschodnich Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi między innymi fantastyczne zajęcia z lektoratu „Chiński bez znaków”, na które mam przyjemność uczęszczać, a w ramach innego przedmiotu uczy studentów posługiwania się chińskimi przekleństwami (nie mogę przeboleć, że akurat na to nie udało mi się zapisać...)

Wyobraźcie sobie, że idziecie sobie ulicą, pochłonięci całkowicie własnymi myślami, a tu nagle ktoś PLUJE WAM POD NOGI. Kiedy pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji, OSŁUPIAŁAM. I już wyjaśniam – starsza pani, której płyny ustrojowe o milimetr minęły moje nowiusieńkie szpilki, wcale nie chciała w ten sposób okazać mi pogardy ani rzucić na mnie złego uroku. Po prostu splunęła przed siebie, a ja pechowo akurat szłam tuż na wprost niej. Dość szybko zrozumiałam, że wielu Chińczyków, szczególnie starszych i pochodzących ze wsi lub mniejszych aglomeracji, pluje na potęgę i wcale nie uważa tego zwyczaju za nic wstydliwego. Popularności i uzasadnienia tego zachowania należy doszukiwać się w tradycyjnej medycynie chińskiej. Chińczycy wierzą, że „odcharkując” i odpluwając zalegającą wydzielinę, pozbywają się wraz z nią „złego powietrza” i zanieczyszczeń. W ich przekonaniu najgorsze, co można zrobić, gdy pojawi się flegma, to nasze zachodnie „dyskretne” wciągnięcie jej z powrotem – to jak ukłucie siebie ostrzem zatrutego sztyletu - niebezpieczne, nieodpowiedzialne i nietaktowne! Dworce kolejowe, stacje metra i lotniska to jedyne miejsca, w których nie widziałam, by ktoś splunął lub smarknął wprost na ziemię – do tego służą kosze na śmieci. Podobno zwyczaj plucia wywodzi się z północnej części Chin. Nierzadko dobrze wykształcone, inteligenckie rodziny z Południa, odnoszą się do tego zwyczaju z obrzydzeniem i lekceważeniem, uważając go za przejaw chamstwa i braku kultury.
Podobnie jest z BEKANIEM. Zresztą, beka cała Azja Wschodnia i nikogo to nie dziwi. W przypadku Chin nadinterpretacją byłoby twierdzenie, że ludzie postępują właśnie w ten sposób z powodu innego niż potrzeba fizjologiczna. Mówiąc wprost – w przeciwieństwie do naszej strefy kulturowej, tam nie powstrzymuje się naturalnych odruchów i nie jest powodem do wstydu, gdy odbije nam się po jedzeniu. Miałam jednak problem z przyzwyczajeniem się do sytuacji, w których starszy pan siedzący w pociągu tuż obok mnie, bekał donośnie prosto do mojego ucha, po czym odsłaniał w rozbrajającym uśmiechu swoje sczerniałe od papierosów zęby.
O, właśnie, skoro już jesteśmy przy zębach – o ile starsi mężczyźni kompletnie nie mają z tym problemu, to już młode dziewczyny i kobiety owszem. Pewnie zauważyliście, chociażby na różnego rodzaju filmach, że Azjatki często chichoczą, zasłaniając dłonią usta. Pokazanie całego garnituru zębów uchodzi za nietakt i jest postrzegane jako niewystarczająco słodkie i dziewczęce. Tłumaczy to, dlaczego bardzo często podczas pracy, gdy proszono mnie o uśmiech do kamery, fotograf krzyczał z nieukrywanym przerażeniem: „No, not like this! Smile like a lady!” (Nie, nie tak! Uśmiechaj się jak dama!). Podczas gdy ja szczerzyłam się od ucha do ucha, oni oczekiwali raczej tajemniczego uśmiechu Mona Lisy. POKAZYWANIE ZĘBÓW JEST TABU.

Abstrahując od samego uśmiechu - kultura dbania o zęby nie jest Chińczykom równie bliska, co mieszkańcom Zachodu. Nawet młodzi ludzie przyznają, że zdarza im się zapomnieć o myciu zębów, a widok starszych panów z papierosem wetkniętym w dziurę pomiędzy siekaczami już po kilku dniach w Chinach staje się chlebem powszednim. Poza tym Chińczycy – głównie mężczyźni – palą na potęgę. W każdej wolnej chwili wyciągają z kieszeni paczkę najgrubszych i najmocniejszych papierosów i delektują się nimi, ukazując przy tym żółte i najczęściej niekompletne uzębienie.

Gdzie należy wyrzucić papierosa? No jak to gdzie, NA ZIEMIĘ! Śmiecenie to kolejna domena Chińczyków. Nikt nie przejmuje się szukaniem najbliższego kosza, choć tych jest całkiem sporo. Wieczorami na chińskich ulicach widywałam tony odpadków – od owoców nienadających się do sprzedania, przez tysiące niedopałków po kartony, styropian i wszędzie fruwający plastik. Wiedziona ciekawością pytałam, dlaczego Chińczycy tak niechętnie po sobie sprzątają. Na podstawie zgromadzonych odpowiedzi uznałam, że najprawdopodobniej w ten sposób generuje się pracę dla osób pracujących w służbach komunalnych, dbających o porządek w mieście. Rano ulice są czyste, ale ten jakże przyjemny stan rzeczy nie trwa długo – kiedy miliony Chińczyków opuszczają swoje domy, by udać się do szkoły i pracy, śmieci na nowo wypełniają krajobraz miasta.
Wspomniałam już o pluciu i bekaniu, nie można więc pominąć MLASKANIA. Hałaśliwy i ostentacyjny sposób jedzenia to znak rozpoznawczy Chińczyków. I znowu – nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka. Są i tacy, którzy zachowują się w sposób bardziej wysublimowany. Ale generalnie większość postępuje w opisany przeze mnie sposób, czasami jednak wyraźnie kontrolując się w obecności obcokrajowców, by nie wywrzeć na nas złego wrażenia. Są zwyczaje związane z jedzeniem, które budzą moje wątpliwości – należy do nich na przykład dzielenie się posiłkami. Podczas lunchu kilkanaście osób siada przy jednym stole i wszyscy przesuwają swoje pudełka z zawartością lunchu na środek. W ten sposób można skosztować nie tylko tego, co sami zamówiliśmy, ale też kilku innych rzeczy wybranych przez pozostałych. Może jestem trochę zbyt przezorna, ale zawsze wyobrażałam sobie, ile śliny zostaje na pałeczkach każdego z nas. I te pałeczki co kilka sekund lądują w innym pudełku, aż do całkowitego przemieszania się bakterii ;)
Za to zwyczaj mający większy sens, choć również budzący kontrowersje, to odrzucanie obgryzionych kości wprost na stół, ewentualnie na serwetkę, jeśli znajduje się ona pod ręką. Na początku wydawało mi się to niegrzeczne, rzekłabym nawet – impertynenckie, ale pan Olgierd rzucił trochę inne światło na ten problem – dla Chińczyków ohydne będzie nasze postępowanie, polegające na odkładaniu „odpadków” z powrotem na talerz, z którego nadal korzystamy.

Przy jedzeniu Chińczycy krzyczą, śmieją się i śpiewają. W lokalnych restauracjach
i barach jest tak głośno, że nie sposób usłyszeć własnych myśli. Młodzi (również pary na randkach!), grają w „kości”, a każda przegrana w danej rundzie oznacza konieczność wypicia haustu zamówionego alkoholu (najczęściej jest to piwo).
Pozostając w temacie moczopędnych napojów – widzieliście kiedyś, w co ubierane są chińskie dzieci? Otóż maluchy najczęściej śmigają po ulicach w czymś w rodzaju pajacyka z dziurą na pupie – odpięcie tego elementu pozwala im załatwiać swoje potrzeby w dowolnej chwili i dowolnym momencie. Widziałam na własne oczy, jak mamy pozwalały wysiusiać się swoim małym pociechom na podłogę w podrzędnej restauracji. Mniam mniam.
Ciekawą kwestią są obyczaje związane z wiarą w istnienie ENERGII ŻYCIOWEJ, czyli qì. Chińska medycyna tradycyjna zakłada istnienie wyznaczonych szlaków w ludzkim ciele, nazywanych meridianami – to właśnie nimi krąży qì. Wszystkie choroby w świetle tego założenia pojawiają się w momencie, gdy przepływ energii w naszym organizmie ustaje lub jest chwilowo zaburzony. To dlatego na chińskich ulicach, w saunach i na ławeczkach można spotkać Chińczyków, szczególnie starsze kobiety, oklepujących swoje ciało (z naciskiem na ręce i nogi) rytmicznymi, płaskimi uderzeniami, ruchem OD GÓRY W DÓŁ – w ten sposób pobudzamy krążenie qì i kierujemy w dół, czyli na zewnątrz, zużytą energię
i złe wibracje, których należy pozbyć się z ciała.
Wiara w moc i znaczenie qì ujawnia się nawet podczas tak prozaicznych czynności, jak korzystanie ze środków komunikacji miejskiej. Kiedy zwalnia się miejsce w metrze czy autobusie, przez chwilę pozostaje ono puste i nikt – mimo chęci i potrzeby – nie usiądzie na nim dopóki „nie ulotni się z niego ciepełko”, czyli właśnie nasze qì. Chodzi o to, by nie wchłaniać energii, którą ktoś pozostawił na siedzeniu, ogrzewając je swoją tylną częścią ciała ;)
Chińczycy słyną z zamiłowania do wszelkich form aktywności fizycznej. Po jakimś czasie mieszkania w Chinach nikogo nie dziwi widok starszego pana ćwiczącego tai chi na dachu 40-piętrowego budynku czy grupki kobiet 60+ tańczących lambadę na osiedlowym skwerku. Jest to zresztą widok rozczulający i motywujący jednocześnie. Podczas wieczornych spacerów wzdłuż Rzeki Perłowej w Guangzhou czy Huangpu w Szanghaju, dołączaliśmy z przyjaciółmi do tych grupek – starsi Chińczycy zazwyczaj byli mile zaskoczeni i śmiali się, aprobując nasze próby naśladowania tradycyjnego tańca z wachlarzami czy lokalnych wersji argentyńskiego tanga.
Kilka razy widziałam Chińczyków, którzy w parkach, na skwerkach i chodnikach praktykowali CHODZENIE DO TYŁU. Można skojarzyć te działania z rytuałem inwersji, czyli odwrócenia – nie mówi się o tym oficjalnie, ale wśród Chińczyków istnieje przekonanie, że tego typu działania spowalniają proces starzenia, co oczywiście równoznaczne jest z przedłużeniem życia.
Czas na zmierzenie się z mniej sympatyczną twarzą Chin - mowa o całym spektrum zachowań, które my uznalibyśmy z miejsca za brak dobrych manier – i to niezwiązanych z odruchami fizjologicznymi, a raczej z innym sposobem pojmowania uprzejmości.

Po pierwsze – Chińczycy nigdy nie czekają, aż ktoś wyjdzie z budynku czy z windy. Zamiast tego pchają się, by jak najszybciej zająć miejsce w środku, nierzadko prawie podbijając przy tym oko „konkurentom”. Podobnie, a nawet gorzej ze względu na liczbę osób, sprawa wygląda przy korzystaniu z komunikacji miejskiej. Metro w godzinach szczytu to HORROR. Wielokrotnie byłam świadkiem, jak kobiety z małymi dziećmi, umieszczonymi w chuście na plecach lub z przodu, uczestniczyły w walce o miejsce, narażając swoje pociechy na uraz główki – ale nikt poza mną się tym specjalnie nie przejmował. Nieważne, że pociąg przyjeżdżał co 3 minuty – trzeba było koniecznie wepchać się do tego konkretnego przedziału, była to sprawa życia i śmierci. Śmierć występuje w tej konfiguracji nieprzypadkowo, bo niezliczoną ilość razy byłam pewna, że wysiądę na swojej stacji co najmniej ze złamanym nosem, podbitym okiem lub półżywa z braku powietrza.
Po drugie – Chińczycy nie rozumieją nieuzasadnionych w ich mniemaniu podziękowań i przeprosin. Nikt tam nie przeprasza sprzedawczyni w sklepie za kłopot, który jej sprawił, prosząc o podanie mleka czy spodni w innym rozmiarze. Nikt też nie kwapi się, by dziękować za uczynienie tego – uznaje się po prostu, że są czynności, które wchodzą w podstawowy zakres obowiązków danych osób związanych z wykonywaną przez nie pracą i nie ma potrzeby, by wyrażać za nie wdzięczność. To tłumaczy, dlaczego wiele razy spoglądano na mnie jak na dziwaka, kiedy na japońską modłę tysiąc razy powtarzałam „xie xie” (dziękuję) czy „bùhăoyìsi” (przepraszam) w sklepie, restauracji czy nawet na planie zdjęciowym.
Po trzecie – kto powiedział, że nie można obgadywać i robić zdjęć z ukrycia?
Jest to praktyka wyjątkowo powszechnie i ochoczo uprawiana przez Chińczyków niezależnie od wieku. Zdarzyło mi się podczas przemieszczania się metrem, że osoby siedzące naprzeciwko czy obok mnie chciały DYSKRETNIE zrobić zdjęcie, a zdradzał je flesz i/lub donośny dźwięk migawki aparatu. Busted!
Kierowcy taksówek nagminnie łączyli się przez telefon ze swoimi kolegami, żonami lub całymi rodzinami, żeby na kamerce pokazać, że wiozą „modelkę z Polski” (wcześniej został oczywiście przeprowadzony krótki wywiad, po którym shifu z zainteresowaniem kiwał głową i stwierdzał, że koniecznie musi się tym pochwalić). Nie obchodziło ich, że akurat wracałam wykończona i głodna jak wilk po całym dniu pracy, albo że byłam w drodze na plan po dwóch godzinach snu, w złym nastroju i z chandrą większą niż smog w Pekinie.
Szczególnie dla starszych Chińczyków zamieszkujących biedniejsze, położone dalej od centrum dzielnice, widok białego człowieka to wciąż czysta egzotyka. Pewnego razu zgarbiona starowinka w autobusie studiowała strukturę moich włosów, nie mogąc się nadziwić, że są takie cienkie i białe! Zorientowałam się w momencie, kiedy poczułam jej kościste palce na swoich plecach. Przestrzeń osobista? Kto by się przejmował takimi głupotami…

Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis się Wam spodobał! Jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda tradycyjne chińskie Święto Smoczych Łodzi, czym są zòngzi i czy Chińczycy obchodzą Boże Narodzenie, ZOSTAŃCIE ZE MNĄ! Nie zapominajcie o SUBSKRYBOWANIU i komentowaniu. Dzięki, że jesteście ♥
Kurcze zupełnie inna kultura. Z ich perspektywy nasza uprzejmość może być zupełnie negatywnie odebrana.
Bardzo miło się Olu czyta Twoje artykuły, oby było ich więcej. 😊👏